Opowieść o stracie Dziecka

Rozmawiam dzisiaj z niezwykłą Mamą, która dzieli się z nami intymną historią swojej straty i sposobami na przeżycie żałoby. Dziękuję Agnieszka za Twoją szczerość i odwagę w opowiadaniu o swoich emocjach, przeżyciach, sytuacjach, których doświadczyłaś, wspomnieniem o Twojej zmarłej Córeczce Basi.

W sytuacji poronienia w szpitalu, niedopuszczalne jest, by kobiety i ich Dzieci były przedmiotowo traktowane przez personel. Takie zachowanie wywołuje moją niezgodę i silny sprzeciw. Nie zgadzam się z wypełnianiem dokumentacji w trakcie poronienia, nie zgadzam się z traktowaniem poronionego Dziecka jak przedmiotu i mówienia o nim w przedmiotowy sposób.

Matka, która właśnie straciła Dziecko, o ile ma takie pragnienie, powinna mieć czas by się z nim pożegnać, czas by móc je przytulić, opłakać, czas, by pobyć z nim sam na sam. Powinna również spotkać się z troską personelu, otrzymać pomoc psychologa.

By móc doświadczać szczęścia, musimy spotkać się z naszymi bolesnymi uczuciami, zaopiekować się nimi, opatrzyć rany i pozwolić sobie opłakać naszą stratę. Całym sercem wspieram wszystkie Mamy w tym, by potrafiły szukać pomocy i zadbać o siebie, szczególnie w obliczu straty Dziecka.

Przykro mi Agnieszka, że doświadczyłaś takiego zachowania ze strony lekarza i położnych. Jednocześnie dziękuję Ci, że dzielisz się z nami swoją historią. Łączę się w bólu tysięcy, milionów kobiet, które oprócz starty doznały również krzywdy ze strony personelu medycznego. Żywię głęboką nadzieję, że postawa lekarzy i położnych będzie się zmieniać.

Agnieszko, opowiedz proszę swoją historię. W jaki sposób straciłaś swoje Dziecko? Co było/jest najtrudniejsze w tym doświadczeniu?

To była dobrze rozwijająca się ciąża. Nagle na półmetku okazało się, że mam skurcze. Zostałam przyjęta do szpitala. 9 sierpnia w 21 tygodniu ciąży przyszedł ten dzień, którego mimo wszystko się nie spodziewałam. Poszłam na chwilę do łazienki, na poranną toaletę, nic wielkiego, żeby tylko nie robić zbędnych ruchów. Kiedy zbierałam się do wyjścia, nagle moje ciało przeszył ogromny ból. Wyglądało to, jak w jakimś dramacie telewizyjnym. Najpierw ból, który przeszywa ciało, później osuwam się na podłogę i dostrzegam kałużę krwi. Powinnam kogoś zawołać, ale ból jest na tyle silny, że nie daję rady podejść do włącznika, którym mogłabym dać znak, że potrzebuję pomocy. W łazience jestem sama. Pojawia się wola walki. Zaczynam przez ten ból resztkami sił krzyczeć. Dość szybko się udało!

Do łazienki wchodzą dwie położne i lekarz. Zaczyna się szybka wymiana zdań. Położne pomagają mi usiąść na krzesełku, w przerwie między skurczami podtrzymywana pod pachami dowlekam się na salę porodową, która znajdowała się akurat najbliżej łazienki. Jako pierwsza bada mnie położna, po chwili słyszę: „Rozpoczął się proces poronienia!”. Zabrzmiało to tak oficjalnie i uroczyście. Czuję się słabo, a jednocześnie ból wygina moje ciało, nie mam sił, po tych wszystkich dniach w szpitalu naprawdę czuję, jak słabnę. Są ludzie naokoło, zbiera się ich coraz więcej, a ja coraz bardziej odczuwałam brak drugiego człowieka. Od tej chwili dla mnie: kobiety, matki, człowieka zaczyna się horror połączony z niedowierzaniem. Nie wiem, w co bardziej j trudniej było mi uwierzyć, czy w to, że to faktycznie zaczęło się – ten uroczyście ogłoszony proces, czy w to, jak zostałam potraktowana. Na porodówce zaczyna się ruch. Niektórzy biegają, w jedną i w drugą stronę. Nagle przynoszą teczki, lekarz i położna zasiadają przy biurku i się zaczyna… Pani imię i nazwisko… Miejsce zamieszkania… Imię ojca dziecka… Będzie pani TO chowała…

Cały proces mknie niczym z procy. Wszystko odbywa się jak normalny poród. Nagle jest! Moje 15 centymetrów szczęścia i miłości! Zanurzam się w tym widoku… chciałabym tę chwilę zatrzymać… powiedzieć stop… przytulić do serca… zrobić cokolwiek… Jednak czas jest nieubłagany – on nie chce się zatrzymać, nie daje mi nawet tego prezentu, aby zebrać się i pobyć razem, jak matka i córka.

Jako, że córeczka przeżyła poronienie, to została od razu ochrzczona i nadałam jej imię Basia. Lekarze położyli ją na wadze, pokiwali głową, że za mało waży i odłożyli na bok do łóżeczka, gdzie kładzie się noworodki. Nie nawiązano żadnej próby ratowania jej życia. Zabrakło 4 dni i trochę wagi… Patrzyłam, jak moje dziecko umiera, a jednocześnie dokonywano bardzo bolesnego zabiegu łyżeczkowania.

To chyba było najtrudniejsze. Świadomość, że Twoje dziecko leży pozostawione same sobie, a Ty nie możesz nic zrobić, po prostu pozostajesz bezradna i patrzysz na jego śmierć. Bardzo trudnym doświadczeniem było to, w jaki sposób zostałyśmy z córką potraktowane. Między skurczami musiałam odpowiadać na pytania i wypełniać dokumenty, na które powinien być czas po… Lekarz zapytał, czy będę „TO” chowała… A moja córka była w pełni ukształtowanym człowiekiem. Cała terminologia medyczna i sposób, w jaki się komunikował personel, był i pozostaje dla mnie nadal bolesnym doświadczeniem.

Jakie emocje i myśli Ci towarzyszyły a jakie towarzyszą obecnie w związku ze stratą Dziecka?

Czułam się bardzo zagubiona. Tak naprawdę właśnie wtedy zrozumiałam słowa, które kiedyś usłyszałam po pogrzebie młodego mężczyzny, że matka tak cierpiała z bólu, że nie była nawet w stanie płakać. Czułam się podobnie. Bardzo chciałam, ale nie mogłam uronić ani jednej łzy w tamtym momencie wszyscy najbliżsi płakali, a ja czułam wielką pustkę i rozpacz rozdzierającą moje serce. Najtrudniejsze w tym doświadczeniu było to, że kilka godzin po moim poronieniu to do mojej sali przyjęta została kobieta w ciąży, która cały czas albo miała odwiedziny, albo rozmawiała przez telefon o tym, jaka jest szczęśliwa i że widziała swoje dziecko na USG, później towarzyszył mi dźwięk KTG.

Musimy powiedzieć sobie wprost: każdy rodzic doświadczający utraty dziecka niezależnie od tego, czy jest to utrata związana z ciążą, czy zaraz po narodzinach, czy też x lat później – każda utrata dziecka wiążę się z żałobą. Nie da się iść dalej, jeśli nie przejdziemy tego trudnego procesu. Podobnie było ze mną, musiałam przejść krok po kroku przez różne etapy żałoby, aby dojść do tego miejsca, w którym jestem dzisiaj. To jest wielka machina uczuć i emocji: rozpacz, ból, pustka, poczucie samotności, niedowierzanie, złość, pytanie „dlaczego”, strach, bezsenność i wiele innych, aż w końcu doszłam do tego momentu, kiedy czara goryczy przelała się i pękłam – to był moment zwrotny, w którym dochodzi do przełomu i w którym przyjęłam naszą Basię jako dar najpiękniejszy, choć połączony z tak ciężkim doświadczeniem. Krok po kroku uczyłam się czerpać dobro i miłość z tego doświadczenia. Tak też stworzyliśmy w Fundacji Donum Vitae (w której pracuję) projekt adwentowy pt. „Jak przygotować się do świąt, gdy zabrakło szczęśliwego narodzenia”. Codziennie uczyłam rodziców, a jednocześnie siebie samą nazywania naszych emocji, przechodziliśmy razem jeszcze raz przez nasze osobiste historie i szukaliśmy „pereł”, które będą naszym wspomnieniem po naszych Dzieciach Utraconych.

Jak stratę dziecka zareagował Twój mąż?

Jeżeli chodzi o mojego męża, to zawsze wiedziałam, że jest on wyjątkowym człowiekiem, ale to doświadczenie pokazało mi nie tylko jego wyjątkowość, ale też jak wielka jest jego miłość do mnie, która polega nie tylko na dawaniu siebie, ale też na postawie służebnej. Mąż był pierwszą osobą, która zapłakała w moim towarzystwie. Jako mężczyzna po opanowaniu emocji, wszedł w rolę zadaniową. Dopilnował wszystkich formalności w szpitalu oraz związanych z pogrzebem. Dzięki jego sile udało nam się wszystko zrobić samemu, począwszy od otulenia białą szatką ciała naszej córki po złożenie trumny do grobu. Dał mi tyle czasu, ile potrzebowałam na przejście przez żałobę, towarzyszył mi, kiedy płakałam i pilnował leków, które musiałam zażywać jeszcze przez wiele dni po poronieniu. Czasem potrafił doprowadzić mnie do pionu, gdy widział, że fiksuję, że to idzie w złą stronę, umiał mnie zmotywować, ale przy tym nigdy nie negował moich emocji. Po prostu pomagał mi uporać się z nimi, nazywając je po imieniu.

Czy odnajdujesz w tym doświadczeniu coś, co wzbogaca Twoje/ Wasze życie? Jeśli tak, co to jest?

Dziś naszą stratę postrzegam jako dar, nie szukam przyczyn i nie wsadzam przysłowiowego kija w mrowisko. Skupiłam się na tym, że mam córkę Basię, że nosiłam ją pod swoim sercem, każdą sekundę i chwilę naszego bycia razem przyjęłam jako coś wyjątkowego. Jako osoba wierząca bardzo mocno ufam w to, że pewnego dnia spotkamy się w Niebie, to jest moja nadzieja i siła. Dlatego, na pytanie ile mam dzieci, zawsze odpowiadam, że troje: Szymonka, Basię (która zmarła) i Marysię. Nie umiem inaczej, zawsze mówię w takiej kolejności, w jakiej nasze dzieci pojawiły się w naszym życiu. Przyjęłam i zaakceptowałam naszą historię, staram się czerpać jak najwięcej dobra z tego doświadczenia.

Ta nasza historia jest cennym doświadczeniem naszego małżeństwa i rodzicielstwa, dzięki któremu jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie nawzajem. Jeszcze bardziej umiemy cieszyć się sobą i doceniać każdą daną nam chwilę.

Co chciałabyś powiedzieć kobietom, które w różnych okolicznościach straciły Dziecko oraz tym, które boją się, że mogą je stracić?

Jak już wspomniałam, pracuję na co dzień w Fundacji Donum Vitea. Z osoby, która sama doświadczyła tego wielkiego cierpienia utraty, a później przeszłam w osobę, która codziennie współtowarzyszy Rodzicom po stracie.

To, co mogę powiedzieć, to że moja historia jest jedną z wielu i że w każdej z nich jest przeogromne cierpienie. Tracąc dziecko (nawet jeśli jest to na wczesnym etapie ciąży) tracimy konkretną osobę – naszego synka bądź córeczkę, z którą nawiązaliśmy pierwszą relację, nasze wyobrażenia, plany, marzenia. Tracimy cały świat, który mieliśmy razem budować. Dlatego najważniejsze jest zaakceptowanie tego, że nie da się iść dalej, trzeba przeżyć żałobę! Jest ona konieczna, ponieważ jak pokazuje nasze doświadczenie, można wiele robić, aby uciec i zanegować to, co się stało, jednak ból i cierpienie prędzej, czy później nas dopadną. A nieprzeżyta żałoba, która się w nas odezwie po pewnym czasie, może stać się jeszcze większą traumą, która będzie wymagała pomocy specjalisty. Chciałabym powiedzieć też, że to nie Wasza wina, są na świecie takie wydarzenia, przed którymi nie da się uciec, na które nie mamy wpływu a w tym bólu, jakiego doświadczamy, najważniejsza jest miłość, którą otoczyliśmy nasze dzieci. Ta miłość jest też naszą siłą i nadzieją, które prowadzą nas do wiary, że pewnego dnia spotkamy się z naszymi Dziećmi w Niebie. Masz prawo do emocji, które Ci towarzyszą, nie hamuj swoich łez, pozwól wyrazić samej sobie, to co przeżywasz to pierwszy krok, aby oswoić sytuację, w której się znaleźliśmy. O Dzieciach Utraconych, mówimy rodzicom, że są teraz Świętymi i opiekują się nimi i będą zawsze im towarzyszyły, choć już przekroczyły próg wieczności.

Jeżeli chodzi o strach, to jest on bardzo naturalny, zwłaszcza gdy ma się już doświadczenie utraty. Przeżywałam to w mojej trzeciej ciąży z Marysią, która od samego początku była zagrożona. To, co mi pomagało to nazywanie swoich lęków, od ogółu do szczegółu. Czasami warto napisać je na kartce i przeprowadzić dialog sama z sobą. Jeżeli bałam się wyniku badań, a okazywało się, że są dobre, to tłumaczyłam sobie, że parametry są ok, leki działają i odpuszczałam sobie. Dobrze jest skupić się na tym, co już dziś mogę dać mojemu dziecku. Kobieta w ciąży im bardziej jest spokojna, tym lepiej wpływa to, na dziecko. Idąc tym torem, dając sobie czas dla siebie, troszcząc się o siebie i moje samopoczucie, to samo dobro daje dla życia, które jest we mnie. Warto uporządkować i nazwać nasze lęki, ale nie po to, by się nimi jeszcze bardziej nakręcać, ale po to, żeby spojrzeć na nie trochę z boku, krytycznym okiem, przeprowadzić dialog z samą sobą i dać sobie czas na bycie tu i teraz, wyciągając
z niego jak najwięcej dobra.

Informacje o fundacji dla Rodziców przeżywających stratę

Fundacja Donum Vitea zajmuje się wspieraniem rodziców przeżywających utratę nienarodzonego dziecka oraz szerzeniem informacji dotyczących tego bolesnego doświadczenia. Fundacja prowadzi działania wspierająco – edukacyjne i informacyjne. Więcej informacji o działaniach fundacji znajdziecie na stronie: http://fundacja.donumvitae.pl/ oraz na Fanpage’u https://www.facebook.com/FundacjaDonumVitaeNaszeDzieciUtracone/

Jednym z głównych dotychczasowych celów fundacji było doprowadzenie do powstania Grobowca Dziecka Utraconego na szczecińskim cmentarzu. Po kilku latach starań w 2018 roku grobowiec powstał
i służy rodzicom jako miejsce godnego pochówku zmarłych przed narodzeniem dzieci. Fundacja prowadzi dalsze działania mające na celu doprowadzenie do stworzenia miejsc pochówku Dzieci Utraconych na terenie poszczególnych gmin w województwie zachodniopomorskim, gdzie znajdują się szpitale z oddziałami ginekologiczno-położniczymi.

Jeśli straciliście Dziecko, możecie skorzystać z pomocy, korzystając z:

telefonu zaufania 504 646 015 – duszpasterz rodziców po stracie

czatu na Fanpage’u /www.facebook.com/FundacjaDonumVitaeN z Agnieszką mamą po stracie, która brała udział w powyższym wywiadzie

Grupy Wsparcia Fundacji Donum Vitae na fb: https://www.facebook.com/groups/2807704259462705/?source_id=100862411304217

2 thoughts on “Opowieść o stracie Dziecka

  1. Agnieszka says:

    Dziękuję za rozmowę. Czytając po raz kolejny wzruszam się, choć przecież znam historię najlepiej i sama ją opowiedziałam. Jednak zawsze pojawia się ta łza. To wielkie dobre, że zainteresowałaś się tym tematem. Pozdrawiam cieplutko…!

  2. admin says:

    Agnieszka, ja również ogromnie dziękuję Ci za rozmowę! Jestem poruszona tym, co przeżyłaś i co przeżywa miliony kobiet na całym świecie. Opłakanie straty jest czymś zupełnie naturalnym i koniecznym , ludzkim. Każdy powinien mieć możliwość godnego pożegnania swojego dziecka, również w szpitalu. Zachowanie lekarzy i położnych powinno cechować się szacunkiem, współczuciem, zrozumieniem. Nie godzę się na takie przedmiotowe traktowanie kobiet i ich dzieci. Wzbudza to we mnie silny sprzeciw. Dlatego tym bardziej kibicuję Waszym działaniom w Fundacji i jestem z Wami całym sercem! Dziękuję, że zechciałaś wziąć udział w wywiadzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.